Geoblog.pl    miszaf    Podróże    Wietnam    Owocowa Delta Mekongu
Zwiń mapę
2011
07
lis

Owocowa Delta Mekongu

 
Wietnam
Wietnam, Mỹ Tho
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10022 km
 
Jeszcze w Polsce zastanawialiśmy się, ile dni przeznaczyć na zwiedzanie słynnej delty Mekongu - jednej z najrozleglejszych delt na świecie. Rzeka u ujścia dzieli się na kilka większych odnóg, a cały teren jest często zalewany przez wodę. Uprawia się tam ogromne ilości owoców i warzyw. Zdecydowaliśmy, że na deltę przeznaczymy tylko jeden dzień, a drugi wykorzystamy w samym Sajgonie.
Z Sajgonu pojechaliśmy rano do My Tho, jednego z głównych miast po wschodniej stronie delty. Stamtąd stateczek zabrał nas na kilka pobliskich wysp. Na pierwszej zatrzymaliśmy się na chwilę w małej restauracyjce, gdzie nasz przewodnik pokazał nam plaster oblepiony pszczołami z pobliskiego ula. Dostaliśmy do spróbowania herbaty z miodem, można też było kupić oprócz miodu inne wytwory pochodzące z ula.

Przeszliśmy przez owocowy sad, gdzie na drzewach rosły banany, kokosy i ogromne jackfruity (z wyglądu podobne do duriana, ale podobno smaczniejsze) i dotarliśmy do małej przystani. Zapakowaliśmy się czwórkami do małych łódek i popłynęliśmy z miejscowymi kolejną odnogą/kanałem rzeki wśród zielonych palm. Pod koniec przejażdżki nasz sternik zasugerował nam, żebyśmy dali mu napiwek. Specjalnie nie przybijał do przystani, czekając aż wyciągniemy coś z kieszeni. Za 10 tys. VND zgodził się nas wypuścić na ląd.

Kolejny przystanek to fabryka cukierków kokosowych. Przewodnik oprowadził nas po zakładzie, powiedział, że kokosów z drzew nie ściągają już ludzie, lecz wynajęte do tego celu małpy. Masę z kokosów gotuje się i miesza, a potem zastygniętą kroi na małe kawałki. Pracownice fabryki zawijają je z kosmiczną prędkością w papierki - najpierw ryżowy (jadalny), aby się nie kleiły, a potem w normalny. Cukierki kokosowe wytwarza się tam w czterech smakach, do jednego rodzaju dodając na przykład miejscowe ziele.

Po obowiązkowym zakupie cukierków popłynęliśmy na obiad na kolejną wyspę. Dostaliśmy standardowe danie: ryż z kurczakiem, a za napoje też standardowo już musieliśmy sami zapłacić. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc postanowiliśmy wybrać się na przejażdżkę rowerową po okolicy. Ujechaliśmy może kilkaset metrów, kiedy zerwała się ogromna ulewa. Ledwo zdążyliśmy wskoczyć pod jakiś daszek i przeczekać najgorsze. Wróciliśmy do restauracji i czekaliśmy na transport do portu, gdzie czekał na nas bus. Podczas wsiadania na łódki doszło do dwóch incydentów. Starszy turysta z Czech poślizgnął się i wpadł po pas do wody. To samo za chwilę spotkało Hinduskę. Zaokrętowaliśmy się na statek, który niebezpiecznie przechylał sie podczas ulewy na boki, ale już bez przygód dopłynęliśmy do My Tho. Stamtąd pojechaliśmy busem z powrotem do Sajgonu.
Wieczorem odkryliśmy świetne miejsce: Yogurt Space - samoobsługową lodziarnię, gdzie do wyboru jest kilkadziesiąt smaków lodów i dodatków do nich. Wystrój jest futurystyczny i bardziej przypomina Japonię niż Wietnam. W Polsce chyba jeszcze na takie lokale musimy poczekać.

W Sajgonie sporo czasu spędziliśmy w restauracjach i barach, których są setki. Na jednej tylko uliczce równoległej do Pham Ngu Lao jest chyba z 50 knajp. Można wybierać w rodzajach kuchni, wystroju, cenach drinków i lokalizacji. W jednej z nich właścicielka zrobiła nam pamiątkowe zdjęcie i obiecała że wrzuci na Facebooka, ale do tej pory nie wrzuciła:) (Pao Cafe Saigon).
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 18 wpisów18 0 komentarzy0 68 zdjęć68 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
27.10.2011 - 13.11.2011